TULIPANY
Przekład Elżbieta Cygielska
Wieczorem schowałem budzik pod poduszkę, żeby usłyszeć jego terkotanie i żeby matka się nie obudziła, ale nim zadzwonił, już nie spałem, tak się szykowałem do tej niespodzianki. Wziąłem z biurka niklowaną chińską latarkę, wyciągnąłem budzik spod poduszki, poświeciłem sobie, była za kwadrans piąta, wyłączyłem go, potem zdjąłem z oparcia krzesła przygotowane wieczorem rzeczy i szybko się ubrałem, cały czas uważając, by nie hałasować. Kiedy wciągałem spodnie, przypadkiem kopnąłem krzesło, nie przewróciło się na szczęście, tylko stuknęło o stół. Ostrożnie otworzyłem drzwi do pokoju, choć wiedziałem, że nie zaskrzypią, bo dzień wcześniej nasmarowałem zawiasy. Podszedłem do kredensu, bardzo wolno wysunąłem środkową szufladę, wyjąłem duże nożyce krawieckie, którymi matka zwykle obcinała mi włosy, potem przekręciłem zamek yale w drzwiach i bardzo cicho wyszedłem, do półpiętra nie biegłem, dopiero stamtąd puściłem się pędem w dół. Zanim znalazłem się przed blokiem, zdążyłem się rozgrzać i taki rozgrzany poszedłem w kierunku skweru, bo tam, obok źródełka, rosły na klombie najpiękniejsze w mieście tulipany. Byliśmy wówczas już dobre pół roku bez ojca, a wyglądało na to, że wyjeżdża tylko na tydzień. Pojechał nad morze, do pewnej stacji badawczej, w niezwykle pilnej sprawie, kiedy się ze mną żegnał, mówił, jak bardzo żałuje, że nie może mnie wziąć ze sobą, zwłaszcza że morze teraz, późną jesienią, stanowi niezapomniany widok, jest dużo bardziej gniewne niż latem, potężne, żółtawe fale biją o brzeg, jak okiem sięgnąć jedna biała piana, ale nic straconego, obiecuje, że jak tylko wróci, to mnie tam zabierze i mi je pokaże, właściwie nie rozumie, jak to się mogło stać, że mam już dziesięć lat, a jeszcze nie widziałem morza, zresztą nieważne, kiedyś to sobie odbijemy, tak jak parę innych rzeczy, z niczym nie należy się spieszyć, na wszystko mamy czas, dużo czasu, bo życie przed nami. Było to jedno z ulubionych powiedzeń ojca, nie bardzo rozumiałem, co znaczy, a kiedy potem nie wrócił do domu, tym częściej nad nim rozmyślałem, często też przychodziło mi do głowy tamto pożegnanie, chwila, kiedy widziałem go po raz ostatni, koledzy ojca przyjechali po niego szarym furgonem, właśnie wróciłem ze szkoły, kiedy ruszali, gdyby nie przepadła nam ostatnia lekcja, przyroda, nie spotkałbym się z nimi, akurat wsiadali do auta, kiedy dotarłem do domu, bardzo się spieszyli, koledzy ojca próbowali mu nawet przeszkodzić w rozmowie ze mną, ale ojciec twardo powiedział, żeby tego nie robili, sami też mają dzieci, wiedzą więc, jak to jest, pięć minut nikogo nie zbawi, i wtedy jeden z jego kolegów, wysoki mężczyzna o białych włosach, ubrany w szary garnitur, wzruszył ramionami i powiedział, dobrze, pięć minut już faktycznie nie ma znaczenia, no i wtedy ojciec podszedł do mnie, ale mnie nie pogłaskał ani nie objął, tylko, trzymając przed sobą w wyciągniętych rękach marynarkę, opowiadał tę historyjkę o morzu i że jest pilnie potrzebny w tym instytucie badawczym, będzie tam z tydzień, a jeśli sytuacja okaże się bardzo trudna, to trochę dłużej, dopóty, dopóki nie uporządkuje wszystkich spraw, i znowu zaczął mówić o morzu, ale wtedy podszedł do nas ten jego wysoki, siwy kolega, położył ojcu rękę na ramieniu i powiedział, niech pan już idzie, panie doktorze, pięć minut minęło, musimy już iść, bo spóźnimy się na samolot, wtedy ojciec pochylił się, pocałował mnie w czoło, chociaż objąć, to mnie nie objął, i powiedział, żebym uważał na matkę, żebym był grzeczny, bo teraz ja będę w domu jedynym mężczyzną, muszę się więc dobrze sprawować, powiedziałem, że w porządku, będę grzeczny, i niech on na siebie uważa, a jego kolega popatrzył na mnie i powiedział, nie martw się, szczylu, już my będziemy uważać na pana doktora, i puścił do mnie oko, potem otworzył boczne drzwi furgonu i pomógł ojcu wsiąść, szofer tymczasem zapuścił silnik i kiedy drzwi zatrzasnęły się za ojcem, ruszyli, a ja wziąłem teczkę, odwróciłem się i poszedłem w kierunku klatki schodowej, bo właśnie udało mi się zdobyć nowego napastnika do mojej guzikowej drużyny piłkarskiej, chciałem się więc przekonać, czy tak samo gładko przesuwa się po ceracie co po kartonie, nie zostałem tam i nawet nie pomachałem, nie patrzyłem za furgonem, nie poczekałem, aż zniknie u wylotu ulicy. Wyraźnie pamiętam twarz ojca, był zarośnięty, pachniał papierosami, wyglądał na bardzo, bardzo zmęczonego i uśmiechał się tak jakoś półgębkiem, dużo o tym myślałem, lecz nie sądzę, by wiedział z góry, że nie będzie mógł wrócić do domu, po tygodniu dostaliśmy od niego list, pisał, że sytuacja okazała się dużo trudniejsza, niż przypuszczali, o szczegółach, niestety, z uwagi na bezpieczeństwo państwa pisać nie może, ale musi tam jeszcze zostać czas jakiś, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to może za parę tygodni dostanie dzień czy dwa urlopu, na razie jednak nie mogą się bez niego obejść. Od tamtej pory przysłał jeszcze kilka listów, jeden na trzy-cztery tygodnie, i w każdym z nich pisał, że niedługo przyjedzie do domu, ale potem nawet na Boże Narodzenie nie przyjechał, i w sylwestra też na próżno na niego czekaliśmy, i mieliśmy już kwiecień, a tu nawet listy nie przychodziły, i zacząłem myśleć, że ojciec tak naprawdę uciekł za granicę, jak ojciec mojego kolegi ze szkoły, Egonka, który przepłynął Dunaj i dostał się do Jugosławii, a stamtąd na Zachód, lecz od tamtej pory nie mieli od niego żadnej wiadomości, nie wiedzieli więc nawet, czy żyje. Szedłem z tyłu, za blokami, bo nie chciałem się na kogoś natknąć, wolałem, żeby mnie nikt nie pytał, dokąd się takim bladym świtem wybieram. Przy źródełku na szczęście nikogo nie było, spokojnie więc przelazłem przez łańcuch i już byłem na klombie, wśród tulipanów, wyjąłem nożyce i zacząłem ścinać kwiaty, u samego dołu, tuż nad ziemią, babcia kiedyś mówiła, że im niżej się ścina, tym dłużej potem postoją, najlepiej jak się zetnie całe, razem z liśćmi, z początku chciałem ściąć tylko dwadzieścia pięć, ale tak gdzieś koło piętnastego straciłem rachubę, ścinałem więc jednego tulipana za drugim, całą kurtkę miałem mokrą od rosy, spodnie zresztą też, ale nie przejmowałem się tym, myślałem o ojcu, że on robił mniej więcej to samo co roku, że każdej wiosny podobnie jak ja teraz ścinał tulipany, matka często opowiadała, że ojciec oświadczył się jej z bukietem tulipanów, że zalecał się do niej, przynosząc tulipany, i że rocznicę ich ślubu też zawsze świętował tulipanami, siedemnastego kwietnia robił jej niespodziankę, przynosząc ogromny bukiet tulipanów, rano, kiedy się budziła, zawsze czekały na nią w kuchni na stole, wiedziałem, że właśnie przypada piętnasta rocznica ich ślubu, chciałem więc, żeby matka dostała z tej okazji bukiet większy niż kiedykolwiek. Ściąłem tyle tulipanów, że ledwie mogłem je utrzymać, kiedy próbowałem przycisnąć do siebie kwiaty, bukiet mi się rozsypał, położyłem więc tulipany obok siebie na ziemi, otrząsnąłem nożyce z rosy i dalej ścinałem jedną łodygę za drugą, myślałem w tym czasie o ojcu, że on pewnie tymi samymi nożycami ścinał kwiaty, patrzyłem na swoją rękę
i usiłowałem sobie wyobrazić rękę ojca, lecz na próżno, widziałem tylko własną chudą, białą dłoń, własne palce w wytartych metalowych otworach, no i wtedy jakiś staruszek krzyknął na mnie, co robię, mam natychmiast przestać, co sobie wyobrażam, nie można tak po prostu ścinać kwiatów, i żebym wiedział, że zawoła milicjantów, trafię do poprawczaka, gdzie jest miejsce dla takich jak ja, popatrzyłem na niego, na szczęście nie był to nikt znajomy, odkrzyknąłem więc, żeby się zamknął, kraść kwiaty to nie grzech, potem schowałem nożyce do kieszeni, z trudem zgarnąłem z ziemi tulipany, parę sztuk nawet zostało, potem wyskoczyłem z klombu po drugiej stronie, słyszałem, jak za mną woła, że powinienem się wstydzić swoich słów, ale że i tak mi się nie upiecze, bo spisał z tarczy numer mojej szkoły, nawet się jednak nie obejrzałem, wiedziałem, że nie mógł tego zrobić, bo byłem w kurtce, na rękawie której akurat nie miałem naszytej tarczy, biegłem więc spokojnie do domu, oburącz trzymałem kwiaty, żeby się nie połamały, główki tulipanów uderzały o siebie, co jakiś czas dotykały mojej twarzy, szerokie liście szeleściły, wokół unosił się zapach, który czuje się zwykle, gdy strzygą trawę, tylko znacznie silniejszy.
Kiedy dotarłem na czwarte piętro, zatrzymałem się przed drzwiami, przykucnąłem i ostrożnie położyłem kwiaty na wycieraczce, potem wstałem i powoli otworzyłem drzwi, zrobiłem krok przez kwiaty, dłuższą chwilę stałem w ciemnym przedpokoju i nasłuchiwałem. Matka się na szczęście nie obudziła, zaniosłem więc całe naręcze tulipanów do kuchni, położyłem na stole, poszedłem do spiżarni, wyjąłem spod półki największy słój po ogórkach,
podstawiłem pod kran, nalałem wody, potem postawiłem na środku stołu i włożyłem tulipany, było ich tyle, że się nie zmieściły, z dziesięć sztuk zostało, włożyłem je do zlewu, potem podszedłem do stołu i najlepiej jak umiałem, starałem się ułożyć bukiet, ale nie bardzo mi to wyszło, z powodu nadmiaru liści tulipany stały dosyć bezładnie, poza tym jedne były za krótkie, inne za długie, wiedziałem, że muszę przyciąć łodygi równo, jeśli chcę, żeby bukiet jakoś wyglądał, przyszło mi wtedy do głowy, że jeśli wezmę ze spiżarni kocioł do gotowania bielizny, to wszystkie kwiaty się w nim zmieszczą i może nawet nie trzeba będzie ich przycinać, poszedłem więc znowu do spiżarni, otworzyłem drzwi, schyliłem się i wyciągnąłem spod półki ten gar, no i wtedy usłyszałem, jak matka pyta kto to, jest tam ktoś, nie widziała mnie, bo byłem zasłonięty drzwiami, ale ja przez szparę widziałem, jak tam stoi, w długiej, białej nocnej koszuli, boso, i widziałem jej twarz, kiedy zobaczyła tulipany,
zrobiła się biała jak kreda, oparła się ręką o futrynę, otworzyła usta, myślałem, że się uśmiechnie, ale wyglądała raczej, jakby miała za chwilę krzyknąć albo zacząć się pieklić,
jakby ogarnęła ją złość czy jakby coś ją bolało, zastygła w kurczowym grymasie, oczy się jej zwęziły, słyszałem, jak głęboko oddycha, i wtedy wolno rozejrzała się po kuchni, a kiedy zobaczyła otwarte drzwi do spiżarni, puściła futrynę, odgarnęła z twarzy włosy, głęboko westchnęła i spytała, synku, to ty, nic wtedy nie powiedziałem, tylko wyszedłem zza drzwi spiżarni i stanąłem koło stołu, powiedziałem, że chciałem jej sprawić niespodziankę i niech się nie gniewa, nie miałem nic złego na myśli, zrobiłem to tylko dlatego, że ojciec mnie prosił, bym, póki nie wróci, pełnił w domu rolę mężczyzny, i wtedy zobaczyłem, że matka próbuje się uśmiechnąć, w jej oczach jednak widziałem, że wciąż jest bardzo smutna, powiedziała, że się nie gniewa, miała bardzo głęboki i chropowaty głos, nie gniewa się i bardzo dziękuje, kiedy to mówiła, podeszła i objęła mnie, ale nie tak jak zwykle, tylko znacznie, znacznie mocniej, bardzo mocno mnie do siebie przycisnęła, jak kiedyś, kiedy byłem chory, ja też ją objąłem i przycisnąłem do siebie, i przez swoje ubranie i jej nocną koszulę czułem, jak jej serce bije, pomyślałem o tulipanach, o tym, jak klęczałem w parku na
ziemi i ścinałem jednego tulipana za drugim, czułem, jak matka jeszcze mocniej mnie przyciska, ja też coraz mocniej ją przyciskałem, a nos miałem pełen zapachu tulipanów,
tego silnego, zielonego zapachu trawy, nagle poczułem, jak matką wstrząsa dreszcz, wiedziałem, że zaraz zacznie płakać, wiedziałem, że i ja się rozpłaczę, nie chciałem tego,
ale nie mogłem jej puścić, tylko ją ściskałem i chciałem powiedzieć, żeby się nie martwiła, że nic się nie stało, ale nie byłem w stanie się odezwać, zupełnie nie mogłem otworzyć ust, no i wtedy ktoś nagle nacisnął dzwonek do drzwi, musiał naciskać całą dłonią, bo dzwonek
długo i bardzo głośno dzwonił, raz, dwa razy, trzy, poczułem, że matka mnie puszcza, tak jakoś nagle całe jej ciało zrobiło się zimne, ja też ją puściłem i powiedziałem, żeby poczekała,
pójdę, zobaczę kto to.
Kiedy szedłem do drzwi, pomyślałem, że to na pewno milicjanci, widocznie ten człowiek w parku mnie poznał i doniósł na mnie, no i teraz przyszli, żeby mnie zabrać,
bo zniszczyłem mienie publiczne, zerwałem tulipany, pomyślałem, że może nie powinienem otwierać drzwi, ale dzwonek cały czas dzwonił, bardzo głośno, rozległo się też pukanie, sięgnąłem więc do zamka yale i otworzyłem.
To nie byli milicjanci, tylko koledzy ojca, ci, których widziałem, jak z nimi wyjeżdżał, byłem tak zaskoczony, że aż nie mogłem wydobyć z siebie głosu, wtedy ten wysoki siwy
spojrzał na mnie i spytał, czy mamusia jest w domu, a ja skinąłem głową i pomyślałem, że na pewno ojciec przesyła przez nich prezent na rocznicę ślubu, i właśnie chciałem powiedzieć, żeby weszli, mama na pewno bardzo się ucieszy, ale nim zdążyłem się odezwać, siwy znowu zwrócił się do mnie, czy nie słyszałem, przecież o coś mnie pytał, no i wtedy powiedziałem, że tak, jest w domu, na co ten drugi, niższy, też się odezwał i powiedział, że skoro tak, to oni
wejdą, potem odepchnął mnie od drzwi i rzeczywiście weszli, stanęli w przedpokoju, a wtedy ten niższy spytał, gdzie jest pokój matki, powiedziałem, że matka jest w kuchni, i poszedłem przodem, powiedziałem, że przyszli koledzy ojca, na pewno przynieśli list albo jakiś prezent, matka piła właśnie wodę z kubka z dugim uchem, którego używaliśmy do napełniania maszynki do kawy, ręka jej zastygła w połowie drogi, spojrzała na mnie, potem obok mnie, na kolegów ojca, i widziałem, jak za tym kubkiem blednie, następnie opuściła kubek i zobaczyłem, że jej usta się zaciskają, jak zawsze, gdy była wściekła, właśnie tak, wtedy spytała bardzo głośno kolegów ojca, czego tu szukają, i tak postawiła kubek z uchem na blacie, że aż wylała się z niego resztka wody, powiedziała jeszcze, żeby się stąd zabierali, obaj już jednak weszli za mną do kuchni, ten wysoki siwy nawet nie powiedział dzień dobry, tylko od razu zapytał matkę, co jest, nie powiedziała pani dziecku, na co matka potrząsnęła
głową, nic panu do tego, ale wysoki siwy powiedział, że to błąd, bo wcześniej czy później dziecko i tak się dowie, takie rzeczy lepiej od razu mieć za sobą, bo kłamstwo rodzi kłamstwo, na co matka się roześmiała i powiedziała, no tak, przecież panowie stoją na straży prawdy, wtedy ten niższy wrzasnął na matkę, żeby stuliła pysk, i matka faktycznie zamilkła, siwy stanął przede mną i spytał, ty, mały, nadal myślisz, że jesteśmy kolegami twojego ojca, a ja nic na to nie powiedziałem, tylko czułem, że cały drętwieję, jak na gimnastyce, po biegu na czas, kiedy trzeba się pochylić do przodu, bo inaczej trudno złapać powietrze, i wtedy ten siwy uśmiechnął się do mnie, i powiedział, że muszę wiedzieć, że oni nie są kolegami ojca tylko pracownikami służby bezpieczeństwa, mój ojciec został aresztowany, bo brał udział w organizowaniu antypaństwowej działalności, więc przez jakiś czas na pewno go nie zobaczę, w dodatku przez długi czas, bo mój ojciec macha łopatą na budowie Kanału Dunaj – Morze Czarne, i czy wiem, co to znaczy? To znaczy, że jest w obozie pracy, a ponieważ cherlak z niego, długo nie pociągnie, nigdy stamtąd nie wróci, możliwe nawet, że już nie żyje. Kiedy to mówił, matka chwyciła kubek i rzuciła nim o ziemię z taką siłą, że aż się rozprysnął na kawałki, oficer wtedy zamilkł i przez chwilę panowała cisza, a matka powiedziała, że dość, niech przestaną, jeśli ją również chcą zabrać, to niech zabiorą, ale mnie niech zostawią w spokoju, bo ja jestem jeszcze dzieckiem, powinni zrozumieć, niech mi dadzą spokój i niech powiedzą, czego chcą, czego tu szukają.
Niższy powiedział na to, że tylko tędy przechodzili i skoro już tu byli, pomyśleli, że się trochę rozejrzą, a nuż znajdą coś ciekawego w pokoju pana doktora. Wtedy matka spytała, czy mają nakaz, a wysoki siwy uśmiechnął się i powiedział, że nie muszą mieć nakazu do
byle drobnostki, nic złego w tym, że się trochę rozejrzą, nie sądzi, byśmy mieli coś do ukrycia.
Matka powiedziała wówczas bardzo głośno, że nie mają do tego prawa i żeby się stąd zabierali, żeby sobie poszli, bo jak nie, to zaraz, tak jak stoi, pójdzie, usiądzie pod ratuszem
i zacznie strajkować, publicznie zażąda, żeby wypuścili na wolność jej męża, bo co to znaczy, że trzymają go już pół roku bez rozprawy i bez wyroku, jaki ten kraj jest, taki jest, ale mamy konstytucję, mamy w końcu swoje prawa, aby przeprowadzić rewizję, wciąż jeszcze potrzebny jest nakaz, niech go więc albo pokażą, albo się wynoszą.
Siwy oficer znowu uśmiechnął się do matki i powiedział, że bardzo jej do twarzy z tą bojowością i że na pewno ojcu tam, nad Kanałem, musi jej bardzo brakować, bo naprawdę piękna z niej kobieta, szkoda tylko, że nigdy więcej się nie spotkają.
Matka zrobiła się wtedy cała czerwona na twarzy, jej ciało naprężyło się, myślałem, że zaraz podejdzie i spoliczkuje tego siwego oficera, chyba nigdy jeszcze nie widziałem jej tak rozwścieczonej, i wtedy rzeczywiście ruszyła, podeszła jednak nie do oficera, tylko prosto do drzwi wejściowych, otworzyła je i powiedziała, że ma dość, wynocha, mają natychmiast opuścić jej dom, bo jak nie, to ona zaraz zadzwoni do teścia, dobrze wiedzą, że był sekretarzem partii i nie szkodzi, że jest na emeryturze, bo wciąż jeszcze ma wokół siebie wystarczająco dużo życzliwych ludzi, by spowodować, iż za to, co tu zrobili, zostaną przeniesieni do drogówki, jeśli więc sami sobie dobrze życzą, to niech już idą. Matka powiedziała to w taki sposób, tak zdecydowanie, że nawet ja niemal jej uwierzyłem, chociaż wiedziałem, że z własnej nieprzymuszonej woli nigdy, przenigdy nie zadzwoniłaby do dziadków, bo od kiedy babcia powiedziała jej w oczy, że jest nienormalną żydowską kurwą, matka ani z nią, ani z dziadkiem nie rozmawia, tylko że po sposobie, w jaki mówiła, wcale nie można było tego poznać.
Niższy oficer powiedział wtedy, a więc tak się rzeczy mają, jeśli jednak matka sądzi, że stary ma jeszcze jakiekolwiek wpływy, zwłaszcza teraz, kiedy zabrali jego syna, to się grubo myli, i niech się cieszy, że sama nie jest internowana, ale jeśli chce zadzwonić i się poskarżyć, to proszę bardzo, podszedł do kredensu, złapał za szufladę, w której były sztućce, i szarpnął z taką siłą, że szuflada została mu w rękach, noże, widelce, łyżki i łyżeczki rozsypały się po całej kuchni, potem oficer walnął pustą szufladą o blat tak, że aż złamała się tylna część szuflady, i powiedział, proszę, teraz przynajmniej będzie się na co poskarżyć, to jednak dopiero początek, naprawdę, początek, i wyszczerzył zęby w uśmiechu, wiedziałem, że za chwilę przewróci stół, ale wtedy siwy położył mu rękę na ramieniu i powiedział, spokojnie, Gyurka, spokojnie, zostaw ją, widać myliliśmy się co do pani, sądziliśmy, że to mądra obieta, że wie, kiedy i dla kogo powinna być miła, wygląda jednak na to, że nie ma dość rozumu, by wiedzieć, kto tak naprawdę jest jej życzliwy, wygląda na to, że za wszelką cenę chce sobie arobić kłopotów. Dobra, niech będzie, jak chce. Oficer nazwany Gyurką cisnął połamaną szufladę na podłogę, obok porozrzucanych sztućców, i powiedział, w porządku, towarzyszu
majorze, zrobimy tak, jak towarzysz sobie życzy, idziemy.
Oficer nazwany Gyurką spojrzał następnie na matkę, skinął głową, potem odwrócił się i powiedział do mnie, dobrze, pójdą sobie, ale tylko dlatego, że widzi, iż lubimy kwiaty, a ten, kto lubi kwiaty, nie może być złym człowiekiem, kiedy to mówił, podszedł do stołu, ądziłem, że rozbije słój, lecz tylko wyjął z niego jednego tulipana, powąchał i powiedział, problem w tym, że tulipany nie pachną, poza tym to naprawdę cudowne kwiaty, po czym wyszedł z kuchni, mówiąc, chodźmy, towarzyszu majorze, na co siwy nic nie odpowiedział, tylko machnął ręką, żeby tamten szedł, i oficer nazwany Gyurką ruszył do wyjścia, gdy mijał matkę, wręczył jej tulipana, matka wzięła go bez słowa, a wtedy tamten powiedział – kwiat dla kwiatu, jeszcze raz się odwrócił, puścił do mnie oko, w końcu wyszedł i zaczął schodzić po schodach.
Major też wyszedł, matka chciała zatrzasnąć za nim drzwi, ale major nagle zrobił krok przez próg i zablokował drzwi nogą, żeby matka nie mogła ich zamknąć, po czym powiedział spokojnie i dobitnie, jeszcze pani pożałuje, proszę pani, bo kiedy tu wrócimy, to nawet podłogę zedrzemy, nawet kit z okien wydłubiemy, zajrzymy pod wannę i do przewodów gazowych, rozbierzemy na części cały dom, i może być pani pewna, że znajdziemy to, czego
szukamy, może być pani tego pewna, umilkł, odwrócił się i ruszył w dół po schodach.
Wtedy matka zamknęła drzwi, wcześniej jeszcze usłyszałem, jak major mówi jej do widzenia, odwróciła się, oparła plecami o zamknięte drzwi i stała tak, z czerwonym tulipanem w ręce, patrzyła na rozbity kubek, na porozrzucane sztućce, na połamaną szufladę, usta jej zadrgały,
potem powoli zastygły, zacisnęła wargi i spojrzała na mnie, bardzo cicho powiedziała, żebym przyniósł śmietniczkę i szczotkę, pozmiatamy skorupy, popatrzyłem wtedy na tulipany stojące na stole i chciałem zapytać matkę – prawda, że to, co oficerowie mówili o ojcu, to kłamstwo, bo on wróci do domu, prawda, że wróci, lecz kiedy się odwróciłem w jej stronę, zobaczyłem, że właśnie wącha tego jednego tulipana, a po jej błyszczących, mokrych oczach poznałem, że z trudem powstrzymuje łzy, wolałem więc o nic nie pytać.