Biały król
György Dragomán
przeł. Elżbieta Cygielska
Czarne, Wołowiec

“No i wtedy ojciec podszedł do mnie, ale mnie nie pogłaskał ani nie objął, tylko, trzymając przed sobą w wyciągniętych rękach marynarkę, opowiadał tę historyjkę o morzu i że jest pilnie potrzebny w tym instytucie badawczym “. Życie jedenastoletniego bohatera “Białego króla” zmienia się radykalnie, gdy funkcjonariusze bezpieki wchodzą do domu, by aresztować jego ojca. Za antypaństwową działalność będzie on teraz “machał łopatą na budowie Kanału Dunaj – Morze Czarne”. Z tego miejsca wraca niewielu, dlatego szanse na to, że ojciec chłopca przeżyje, są równie mizerne co jego postura. Sprawę mogłaby wprawdzie załatwić interwencja dziadka, niegdyś wpływowego komunistycznego działacza, lecz ten skłócony jest z synem. Chłopak mieszka więc z matką, której życie staje się poligonem walk o uwolnienie męża, i o przetrwanie dla siebie i syna.

W węgierskiej podstawówce wypuszczenie powietrza z roweru nauczyciela urasta do rangi antypaństwowej akcji sabotażowej, w konkursie strzeleckim wygrać muszą przedstawiciele szkoły, do której uczęszczają dzieci aktywu partyjnego, zaś piłkarskie zawody ustawiane są tak, by trofea zdobyły dzieci ze szkoły wojskowej. W czasie zajęć uczniowie chodzą do kina na film o planie pięcioletnim, zaś by obejrzeć dzieła zakazane, trzeba zakraść się do specjalnej, sekretnej sali. Polityka bezceremonialnie wkracza w świat małego chłopca.

Na Węgrzech o Dragománie mówi się, że jest uczniem Ádáma Bodora. Twórców łączą nie tylko siedmiogrodzkie korzenie – świat Dragomána podobny jest do alternatywnej krainy stworzonej przez Bodora w “Okręgu Sinistra”, także roi się od dziwnych postaci: stróż mieszkający w wozie taborowym i strzegący dostępu do zamkniętego kamieniołomu, jego syn, kaleki kombatant oraz tajemniczy Kilof, którego szpetna twarz jest postrachem dla dzieci i pożywką dla rozlicznych legend. Tak jak postaci z “Wizyty arcybiskupa” bohaterowie Dragomána żyją w stanie zagrożenia, tyle że jego źródło jest jasne – to służby reżimu.

W kluczowej scenie powieści bohater wraz z matką odwiedza dom konsula. Podczas gdy matka rozmawia o uwolnieniu męża, chłopiec w sąsiednim pokoju znajduje stolik szachowy, przy którym siedzi kukła. To marionetka, za którą ktoś podejmuje decyzje, ale nie widać, jak to robi. Tak Dragomán opisuje mechanizmy władzy.

Opowieść o dzieciństwie w posępnych czasach jest także dziełem inicjacyjnym. Kiedy ojciec znika, mały chłopak będzie zrywał tulipany z miejskich klombów, by wręczyć je matce w rocznicę ślubu. Nie dojdzie do ceremonialnych postrzyżyn, które wyrwałyby chłopca spod matczynej opieki, stanie się mężczyzną w sposób niezauważalny.

Wraz z jego dojrzewaniem i krzepnięciem otaczający go świat się degeneruje. Zdobytą w czasie wojny “Złotą Gwiazdę Weterana” dziadek oddaje swemu wnuczkowi za “heroiczne” zabicie kota, pojedynki między chłopcami stają się mordobiciem, w którym kilku osiłków rzuca się na słabszego. Niszczeją także ludzie: Kilof, niegdyś piękny młodzieniec, dziś jest tak oszpecony, iż nie ma odwagi spojrzeć na zdjęcie sprzed lat, a dwaj chłopcy wyznaczeni przez lumpenproletariuszy do nadzorowania pracy kolegów, szybko stają się ich oprawcami. Węgierskiemu pisarzowi udało się dokonać tego, czego niegdyś dokonał w Polsce Marek Nowakowski w “Chłopaku z gołębiem na głowie” – uchwycił obraz świata, który odchodzi. Dzięki niemu stajemy się świadkami obumierania dawnego etosu, którego miejsce zajmuje zezwierzęcenie i kult tępej siły.

Swą powieścią Dragomán przeczy psychologicznym frazesom, że mitologizacja dzieciństwa jest dla człowieka bezpieczną niszą, w której chroni się przed światem. Nie ma tu cienia idealizacji, ale też jej miejsca nie zajmuje ponury fatalizm. Swą opowieść Dragomán rozwiesza dokładnie pomiędzy tymi dwoma biegunami, nie zbliżając się nadto do żadnego z nich. Znajdziemy w jego książce ciepło “Szkoły podstawowej” Jana Sveráka, innej opowieści o dzieciństwie i potrzebie mitu, ale też beznamiętne opisy okrucieństwa.

W jednej z najlepszych scen “Białego króla” bohaterowie słuchają śpiewu ptaków, a jeden z nich mówi: ” to, co nam się wydaje piękną, chwytającą za serce muzyką, jest tylko krzykiem, przekleństwem i groźbą, bo ptaki śpiewające tak naprawdę się nienawidzą, ( ) póki co jednak napawamy się ich gniewem, bo to dla naszych uszu pieśń, przecudna pieśń”.

Źródło: Gazeta Wyborcza